29 marca, 2024

DDA i DDD w roli bohatera i kozła: bezgraniczna pomoc i dostępność. Czyli dlaczego czujesz się jak g*?

Udostępnij:
Pin Share

Słyszałeś nieraz, że jesteś silny i dajesz sobie świetnie radę? Jak często to słyszałeś? Czy byłeś z siebie wtedy dumny? Czy jesteś nadal?

Coś Ci to dało, że ktoś Ci to powiedział? Tak praktycznie? Jeśli tak, to na jak długo? Czy to pozwoliło Ci się uporać z Twoimi problemami? Takimi zapiekłymi od dawna?

Czytałam niedawno artykuł, który być może Tobie też w ostatnim czasie wpadł w ręce: o silnej kobiecie, która się nie skarży (bo i tak nikt jej nie będzie słuchał). Ale to nie ważne, że jest o kobiecie, bo mężczyzn też to dotyczy. No, może z racji zakorzenionych głęboko w społeczeństwie stereotypów na temat roli kobiety, trochę bardziej może kobiet. Ale może się mylę. No bo w sumie stereotypy społeczne każą nam też postrzegać mężczyznę jako niezłomnego reprezentanta płci, która nie płacze.

Ale do rzeczy. Chodzi o silnego człowieka. Który jest wsparciem dla innych, innych wysłucha, zaoferuje pomoc. Jego obecność jest oczywista. Zwraca tylko uwagę na siebie, gdy go nie ma w pobliżu i gdy ktoś odczuwa dojmującą potrzeba podzielenia się swoją frustracją, zdjęcia psychicznego bagażu, wsparcia, towarzystwa albo po prostu dowartościowania się czyimś kosztem. Bo ta osoba to przyjmie i się nie ugnie. Ona jest przecież silna. Pokazała, że taka jej rola względem innych. Da radę. Zawsze jej przecież to powtarzano i klepano po plecach. Po czym odchodzono.

Masz też tak?

Od jak dawna czujesz się jak g*?

Przecież nie powinieneś. Jesteś przecież silny i wartościowy. Takich ludzi brakuje w społeczeństwie. Ze świecą szukać. Bierzesz udział w jakimś konkursie na świętego albo na cierpiętnika? Skoro jesteś taki wartościowy, silny, dajesz radę, zawsze znajdujesz jakieś rozwiązania, to czemu czujesz się jak g*? Dlaczego miewasz myśli samobójcze?

Co to oznacza, jeśli czujesz się jak g*?

Czucie się g* to efekt pełnienia określonej funkcji w systemie społecznym bez żadnych zebezpieczeń. Najpierw w systemie rodzinnym, a potem ogólnospołecznym.

Gdy w Twoim domu wymagano od Ciebie ciągłej dostępności (ja to nazywam „dostępności obiektu” – żeby podkreślić, że jest się wówczas traktowanym przedmiotowo: jako środek, narzędzie do zaspokajania określonych potrzeb rodziców, które nigdy nie zostają zaspokojone), to oddziaływały na Ciebie dwie główne siły. Jedna z nich nazywa się parentyfikacja, a drugą jest nadużywanie władzy rodzicielskiej.

Jesteś wtedy w potrzasku, w pewnych ramach i obijasz się o ich ściany: raz masz być rodzicem dla swoich rodziców (parentyfikacja), a raz jesteś miażdżony upokorzeniami z tego tytułu, że jesteś dzieckiem, a więc istotą zależną od swoich rodziców i stąd mogą oni wykorzystywać swoją przewagę nad Tobą.

Normalny rodzic nie wykorzystuje swojej przewagi nad dzieckiem. Wie, że dziecko jest od niego zależne, ale wie też, że wykorzystywanie tej zależności, aby się dowartościować poprzez cierpienie dziecka jest po prostu cholerną podłością. To jest przemoc.

Funkcja gówniarza

Jako rodzic dla swojego rodzica dziecko zapewnia mu wsparcie i ochronę. Ma działać jako parasol i etatowy, dostępny 24 godziny na dobę głaskacz. Ma być powiernikiem jego tajemnic, trudnych uczuć i emocji, ma okazać zrozumienie dla różnych krzywdzących zachowań rodzica i jego rola ma polegać na pomaganiu rodzicowi w wyjściu z niedojrzałości.

Z kolei jako obiekt (będąc podporządkowany rodzicowi) ma dawać się tłamsić, aby rodzic mógł poradzić sobie ze swoim poczuciem niskiej wartości, ma pozostać głupie.

Ale z drugiej strony nie tak głupie, aby nie rozumiało problemów rodzica, pełniąc funkcję rodzica dla swojego rodzica. Właśnie tu ma odznaczać się mądrością. Ma rozumieć to, że rodzic musi się dowartościowywać jego kosztem, a więc pozwalać na przemoc wobec siebie i nigdzie tego nie zgłaszać. Siedzieć cicho, być lojalnym, nie „donosić” na mamę, tatę. Razem z rodzicem grać w udawanie w toksycznym systemie, którego zasady określił rodzic i których przestrzegania wymaga różnymi rodzajami przemocy. Dziecko ma pełnić obie role jednocześnie: dojrzałego dorosłego i uległego.

Czym to pachnie w dalszym życiu?

Takie pozostawanie wiecznym wsparciem i naczyniem na czyjeś żale brzmi znajomo w ujęciu ogólnospołecznym, poza rodziną? Zauważ, że to jest ten sam mechanizm. Tak Cię ukształtowano, abyś nadal spełniał tą samą funkcję, co w rodzinie, tylko w skali makro.

Mity na temat wdzięczności

Jest takie powiedzenie, z którym się zgadzam w całości: „Wszyscy pragną Twojego dobra. Nie pozwól im go sobie odebrać”. To Ty decydujesz, z kim tym dobrem się podzielisz i ile go dasz. Jeśli ktoś Cię lekceważy, nie szanuje, a wręcz uważa, że ma prawo żądać od Ciebie tego dobra, że masz być dla niego dostępny (bo on jest biedny), to masz zamknąć przed nim drzwi. Bo to jest po prostu bezczelność i kompletne olanie Ciebie i nie ważne jak on bardzo będzie płakał i uskarżał się na swój los. Płacze, lamenty i uskarżania się nie hamują go przed tym, aby wbijać w Ciebie szpilę i wyżerać z Ciebie wszystko to dobre, wartościowe, co możesz zaoferować? Bo on uważa, że masz mu być dostępny, skoro już jesteś i masz w sobie to, czego nie ma on? No to jest to przemoc. Złodziejstwo. Nękanie. Przestępstwo.

Wdzięczność? – Może ktoś Ci okaże – może to będzie szczere, a może nie. Część z tych osób oczekujących pomocy zalicza się do toksyków i narcyzów i nie ma szacunku dla tych, którzy zaoferowali im pomoc. Uważa, że ci pomagający są frajerami. Nie rozumie, jak tak bezinteresownie można komuś pomóc. Oni by tak nie zrobili. Dla nich świat jest wyrachowany do granic możliwości. Wykorzystują, więc uważają, że inni też tak robią, tylko jeszcze nie odkryli, jaki interes ma ktoś w tym, że pomaga komuś, więc takich ludzi się obawiają. A najlepszym rozwiązaniem, jeśli nie rozumieją czyjegoś sposobu działania jest dla nich dążenie do przejęcia nad nim kontroli, atakowania go, a gdy odda, to nabycie przekonania, że teza się potwierdziła – to był zły człowiek, przebieraniec, który tylko udawał czyste intencje. No bo przecież bezinteresowny człowiek oferujący pomoc by nie oddał, tylko dalej byłby dostępny. A on już nie jest…

Dalej oczekujesz wdzięczności od wszystkich osób, którym pomożesz? Dalej uważasz, że dobro zawsze i bezwzględnie wraca? Zastanów się, komu pomagasz. Czy jesteś traktowany przez tą osobę z szacunkiem, czy ta osoba docenia tą pomoc i dąży do tego, aby się jakoś zrewanżować, czy raczej chce ugniatać Cię jak plastelinę, abyś ściśle dopasował się do jej potrzeb i ściąga Cię w dół, aby ostatecznie użyć jako wycieraczki, po czym wyrzucić Cię na śmietnik. To da się wyczuć. Pytanie tylko, co robisz, gdy to wyczujesz? Okazujesz bezgraniczne zrozumienie? Dlaczego? – Bo tego żądano w Twojej rodzinie pochodzenia, aby kontynuować dysfunkcyjny ciąg, w którym żaden z dorosłych nie chciał przejąć odpowiedzialności za siebie i przerzucał ją na innych? – No to czas się tego oduczyć. I wypróżnić.

Dlaczego efekt g* trwa?

Czujesz się jak g*, bo pełnisz rolę wspieracza innych bez zabezpieczenia siebie.

Żeby temu zapobiec profesjonalni psychoterapeuci podlegają stałej superwizji (profesjonalne wsparcie), ale przede wszystkim posiadają własne granice, są ich świadomi i mają własne wypracowane narzędzia komunikacji i obrony, które nie pozwalają na szkodliwe oddziaływanie na nich osób sfrustrowanych i roszczeniowych, które chcą się dowartościować i poczuć się lepiej ich kosztem.

Śmieci w sieci

Wyobraź sobie, że jesteś taką siecią, do której zbierają się wszystkie czyjeś toksyny, frustracje, złości, żółć, „produkty” przemocy psychicznej (wyzwiska, upokorzenia, pranie mózgu), które mają na celu zatrzymać Ciebie („obiekt”) w toksycznym układzie poprzez mentalne obciążenie, pozbawienie w ten sposób siły i w efekcie związanie (uzależnienie od danej osoby, która Ci to robi). Masz się tego nie pozbywać, masz to wszystko w sobie trzymać, bo nikt nie może się o tym dowiedzieć. To tajemnica. A osoba zrzucająca to ma poczuć się lepiej, nie licząc się kompletnie z Tobą. Mało tego, ona będzie czuła się jeszcze lepiej właśnie z tego względu, że takiej silnej osobie jak Ty (czyli w jej opinii – zagrażającej jej) właśnie ten swój cały syf wcisnęła.

Co się dzieje, gdy chcesz wyjść i spuścić to za sobą?

Gdy postanawiasz wyjść z takiego gównianego układu, przestać być siecią na te wszystkie śmieci, to okazuje się, że nie łapiesz równowagi. Okazuje się, że te wszystkie obciążenia serwowane od wielu lat ugruntowały Cię. Jeśli je wywalisz, czujesz się chwiejny i pusty.

Okazuje się więc, że trzeba się zagruntować w czymś innym, aby przestać w końcu czuć się jak g*.

Jak skutecznie wyjść z g*?

To puste miejsce wewnątrz Ciebie należy 1) wypełnić sobą samym – swoimi zasadami, wartościami, swoimi sprawami przede wszystkim. No i 2) zabezpieczyć, czyli nie przyjmować nikogo do siebie, jeśli ma zapędy do przekraczania granic. A jeśli starczy miejsca, to można też wypełnić to miejsce czyimiś sprawami (nie na zawsze!) . Ale to Twoja wola, jeśli je przyjmiesz. Nie wyzbywaj się siebie tylko po to, aby udostępnić w sobie miejsce na czyjeś problemy! Już wiesz, do czego to prowadzi.


Spodobał Ci się ten artykuł?


Udostępnij:
Pin Share

12 thoughts on “DDA i DDD w roli bohatera i kozła: bezgraniczna pomoc i dostępność. Czyli dlaczego czujesz się jak g*?

  1. Nigdy nie usłyszałam że jestem silna. Wiecznie natomiast słyszałam, że jestem słaba i sobie w życiu nie dam rady, że się mało staram, a to co robię jest takie aby-aby, bez względu na to ile i co robiłam, że mogę wiecej, lepiej, porządniej. Przecież nic wielkiego nie robię i nic mi się nie stanie jak posprzątam całe mieszkanie, zrobię zakupy, pójdę posprzątać do dziadków, wysłucham i pocieszę niepełnosprawnego wujka w depresji, będę znosić humory, wyśmiewanki, dogryzania, niezadowolenie itd. itp. Przecież to nic takiego, a ja i tak nie mam przecież nic ciekawszego do roboty. Nic mi przecież nie będzie. Stanęło na tym że od 12 roku życia stałam się etatową nieopłacaną sprzątaczką na dwa domy i emocjonalnym rodzicem dla kilkorga dorosłych niedojrzałych osób, rodzicem od dawania, znoszenia, wysłuchiwania, pozwalania się wyżywać… I nawet ciotka, która mnie kiedyś raz jedyny zabrała na wakacje do siebie, pierwsze co zrobiła to kazała mi posprzątać w jej mieszkaniu, a sama poszła na kawę do sąsiadki, bezczelnie chwaląc się, że przywiozła sobie sprzątaczkę. Tak , całe dzieciństwo czułam się jak g*, dokładnie tak.

    Bardzo dziękuję za ten artykuł.

    1. Proszę. Właśnie tak mi się wydawało, że takich artykułów, które będą bezpieczną przystanią, dadzą potwierdzenie tego, że wszystkie wcześniejsze odczucia własne są prawdziwe w relacji z narcystycznym rodzicem i które pozwalają odetchnąć, zyskując w końcu spokój i ukojenie, jest mało. Bardzo dziękuję za informację zwrotną.

      1. Dla mnie to co tu czytam, na Twoim blogu, jest często pierwszym potwierdzeniem moich własnych przemyśleń i wniosków, poczynionych samodzielnie, wbrew temu co mi wciskano do łba na terapiach , na które uczęszczałam blisko 10 lat. Kwestia zasadnicza – to, że narcystyczna matka zagarnia dla siebie nasze wnętrza i je wypełnia, zalewa, skutkiem czego zamiast czuć swoje emocje, potrzeby czy pragnienia, mamy w sobie emocje, pragnienia, sposoby postępowania jej (i innych członków rodziny), a nasze wnętrze działa nie na naszą korzyść, ale przeciwko nam, na korzyść matki i innych.

        Żaden terapeuta zdecydowanie nie godził się na takie postawienie sprawy, a moją niechęć do akceptacji tego, co miałam i częściowo wciąż mam, w swoim wnętrzu, jako moje, uważano za przejaw niedojrzałości, niechęć do wzięcia za siebie odpowiedzialności i pracy nad tym. Próbowałam nad tym pracować, ale to było jak walka z wiatrakami, jak skok do studni na głowkę, nie dawało nic, tylko wycieńczało, bo to tak jakby chcieć zmieniać inną osobę. Dopiero gdy przerwałam ostatnią terapie i zaczęłam pracować sama, rozkminiać to wszystko wyciągać swoje wnioski, na podstawie tego co widzę, czuję, odbieram w swojej głowie, ciele i pamiętam z domu, dopiero zaczęło to wszystko mieć ręce i nogi. To co tu czytam jest, w dużej części, dla mnie światełkiem w tunelu, w którym do tej pory byłam całkiem sama, na przekór wszystkim.

      2. Jeszcze dygresja odnośnie dostępności obiektu (myślę, że nazwa doskonale oddaje sedno sprawy) . Z góry przepraszam za to, że tyle piszę, ale poruszasz tak wiele ważnych dla mnie kwestii, że trudno mi przejść obok nich obojętnie i nie wyrazić swoich przemyśleń i odczuć, przed osobą, która tak podobnie odbiera życie i funkcjonowanie w dysfunkcyjnej rodzinie z narcystyczną matką i wycofanym lub nieobecnym (w moim przypadku) ojcem.

        A więc do rzeczy – na samym początku swojej drogi terapeutycznej, na pierwszej terapii powiedziałam, że odbieram siebie w rodzinie pochodzenia , tak jakbym była przedmiotem stojącym na półce – np słoikiem z kawą.
        Wtedy nie potrafiłam jeszcze tak jasno opisać o co mi chodzi, ale dziś może spróbuję.

        A więc jestem słoikiem z kawą…. Słoik ma stać zawsze w tym samym miejscu w kuchni właścicielki, ewentualnie (jesli już jest to bardzo konieczne i słoik musi opuścić kuchnię i dom), musi informować właścicielkę gdzie jest i kiedy wróci. Słoik poza tym ma być zawsze ładny, czysty i zadbany, ładniejszy, lepszy, ciekawszy od słoików z kawą, które posiadają koleżanki właścicielki. Najlepiej jakby był jedyny w swoim rodzaju i wzbudzał zachwyt wszystkich znajomych i członków dalszej rodziny, tak by właścicielka mogła w nieskończoność się nim chwalić. Oczywiście zapewnienie tych warunków leży w gestii słoika, ale gloria i chwała należy się właścicielce, bo to jej słoik! Słoik ma być też zawsze pełny najlepszej, najdroższej, najtrudniej osiągalnej kawy – bezwzględnie i bezdyskusyjnie!
        Obsługa słoika polega na tym, że sięga się po niego gdy jest potrzebny, po użyciu odkłada się go na półkę i oczekuje, że tam pozostanie, względnie “przybiegnie” na zawołanie i da się użyć. W czasie gdy właścicielka nie ma ochoty na kawę i nie potrzebuje słoika, słoik powinien stać cicho i spokojnie na półce, nie zwracając na siebie uwagi – jak zwykły słoik. Kawa w słoiki powinna uzupełniać się sama, a brak kawy jest tragicznym, karygodnym, niedopatrzeniem ze strony słoika.

        Czasami do słoika właścicielka wrzuca różne niepotrzebne rzeczy albo wręcz śmieci – rozkładające się i cuchnące – i oczekuje, że przy następnym użyciu tych śmieci już w słoiku nie będzie, że słoik o to zadba, by te rzeczy “wyparowały”, względnie tak je ukryje, by nie były kompletnie widoczne i wyczuwalne, a w słoiku będzie tylko wciąż ta sama pachnąca, wyborna kawa…

        Niespełnienie tych wytycznych wiąże się z totalnie zepsutym humorem właścicielki, z pretensjami, złością, karaniem, obrażaniem się, mszczeniem jeszcze wiele dni po zdarzeniu, atakowaniem słoika i próbami zmuszenia go do wypełniania postawionych mu celów wszelkimi możliwymi sposobami, które nie zostaną dostrzeżone przez inne osoby.

        I na koniec jedna drobna kwestia, słoik powinien darzyć swoją właścicielkę bezwarunkową, bezkrtyczną, bezrefleksyjną, fanatyczną wręcz miłością, uwielbieniem, szacunkiem i wdzięcznością. Powinien uważać, że jest ona najlepszym, najmądrzejszym, najbardziej wartościowym z ludzi, bo gdyby nie ona, to słoik w ogóle by nie istniał, ponieważ nikt by go nie chciał.

        1. P.s. Do tej historii o słoiku z kawą, można dodawać kolejne watki, poziomy, rozbudowywać ją, ale to już sobie może zrobię we własnym zakresie – np. wypożyczanie słoika do uzytku innych osób, wtedy (i tylko wtedy) gdy życzy sobie tego właścicielka, oraz cały temat związany z parentyfikacją fizyczną (instrumentalną), bo słoik ma ręce, nogi i może zapewnić właścicielce, oraz osobom dla niej ważnych, wiele innych dóbr i korzyści, poza samą kawą.

        2. dokładnie tak się czułam w relacji ze swoją matką , ubrałaś w słowa moje życie ..życie do pewnego momentu, bo nie chciałam więcej być takim słoikiem , powiedziałam to głośno kilka lat temu . Cały czas pracuję , z mniejszym lub większym skutkiem, aby przestać być dla kogoś przedmiotem…ale przeszłość niestety jeszcze czasem dogania ..

  2. Ten blog pomógł mi zrozumieć moją chorą relację z rodzicami. Jest mi lżej czasem przypominam sobie takie różne sytuacje z życia jak np scenka z dzieciństwa, byłam w szpitalu, wybudzanie po narkozie, pielęgniarki mówiły do mniej kochanie, aniołku obudź się, myslam że jestem w niebie, matka nigdy się tak do mnie nie odzywała, najczęściej bezosobowo jak do przedmiotu, no cóż przeszłości nie zmienię po prostu miałam i mam zimną matkę

    1. Cieszę się, że mogłam w jakiś sposób ulżyć, dać jakieś ukojenie. Musimy zaakceptować to, że nasze matki są takie, jakie są i nie zmienimy już tego. Ta akceptacja pozwala iść dalej własną drogą, żyć własnym życiem. Pozdrawiam ciepło, Moja Droga 🙂

  3. Bardzo dziękuję za wszystko czym się Pani podzieliła. Od liceum próbowałam znaleźć rozwiązanie jak uwolnić siebie z układu w którym chcąc nie chcąc się znalazłam – z mojej rodziny. Daje Pani dużo wsparcia i nadziei. Że nie jestem sama. Że ktoś już to wygrał. Że przeżyłam. Że też mam szansę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.