29 marca, 2024

Obfitość. Do czego jest potrzebna? Czyli o tym, że bilans jest bez sensu

Udostępnij:
Pin Share
miękka beżowa kwadratowa poduszka obfitość

Dzisiaj będzie mocniejsze konkretne uderzenie, a wręcz trochę gwiazdek się posypie. Ale to się wszystko dobrze odbije 😉

A więc do rzeczy.

Jeśli rozpamiętujesz to, co Cię dotknęło do żywego, to znaczy, że nie akceptujesz siebie, masz mało miłości własnej, masz mało fajnych rzeczy w życiu, albo ich nie doceniasz i nie żyjesz nimi.

Natomiast jeśli tymi wszystkimi wymienionymi rzeczami się wypełniasz, tworzą one taki przezroczysty ciepły filtr, przez który odbierasz wszystko, co Cię otacza. Ludzi i ich zachowania. Swoje bolesne doświadczenia i problemy. Odbierasz to wtedy całkiem realnie (a nie mega emocjonalnie – a tak jest, gdy tego filtra nie masz). Ten filtr to nie są żadne różowe okulary, ale ochrona. Po prostu widzisz wszystko takie, jakie jest i masz do tego dystans. Wtedy to jest wszystko znośne i spokojnie do ogarnięcia. I to Ci daje generalnie spokój i stabilność.

Zatem bądź w tym. Trwaj w tej akceptacji siebie, a najlepiej jeszcze w miłości własnej. Kąp się w swoich wartościach i wiedzy z doświadczeń. To jest najważniejsze, abyś był w tym wszystkim zanurzony. To jest Twoje życie.

Co się dzieje, gdy nie akceptujesz siebie i nie żyjesz tym, co jest dla Ciebie ważne i fajne?

Jeśli natomiast będziesz miał ich niedobór, wszystkie czyjeś emocjonalne śmieci do Ciebie wpadną. Będziesz chodzącym wiadrem na czyjeś emocjonalne wyrzygi i będziesz wierzył w to, co powiedzą o Tobie inni. Przyjmiesz to do siebie, jeśli w środku masz dziury. Dasz się im manipulować. Będziesz narzędziem w ich rękach. Będą wciskać guziki, a Ty będziesz reagował, tak jak oni chcą i tak długo jak chcą. Bo nie masz własnej tożsamości albo nie żyjesz żadnymi korzyściami dla siebie.

A Ty masz mieć wywalone, co o Tobie pomyślą inni. Wiedzieć, że to są tylko ich opinie, a nie Ty. A takie życie kopniakami sprzedawanymi Tobie przez innych, to nic innego jak samobiczowanie. Dlaczego nadal trzymasz w ręku i wykorzystujesz to narzędzie, którym kiedyś ktoś Cię okładał, przeciwko sobie? Lubisz mieć w sobie dziury?

Wykorzystuj więc, kiedy tylko możesz okazję, aby łapnąć jakąś przyjemność dla siebie, ale bez straty dla kogokolwiek. No, chyba że Cię atakuje i wtedy musisz się bronić. Zapewniaj sobie i poczuj obfitość.

My naprawdę mamy za mało miłości własnej, przyjemności w życiu i dajemy się przytłaczać problemom i pielęgnujemy swoje dziury i niedobory. Szczególnie my, doświadczający długotrwałej przemocy w dzieciństwie i swoich związkach partnerskich.

Jeśli więc tylko zauważysz, że coś Cię przewierca na wskroś, zniża do poziomu wycieraczki, swojego wk*u nie możesz wyrazić i to Cię osłabia, to:

  1. Wyraź właśnie swój wk*w, choćby tak jak w tym poście: Terapia przez klnięcie i
  2. Powiedz sobie w tej chwili „STOP!” i natychmiast skoncentruj się na rzeczach, które są fajne dla Ciebie i rób je, żyj nimi. To jest przejaw troski i miłości do siebie.

To jest uzupełnianie sobie niedoborów wewnętrznych i tworzenie obfitości.

Dlaczego bilans życia jest zły?

To ludzie zaczęli opowiadać sobie takie pierdoły, że bilans zawsze musi wyjść na zero. W księgowości tak, ale w życiu nie. Bo to od Ciebie zależy, ile Ty sobie tych fajnych rzeczy dla siebie zbierzesz, a nie od sposobu rejestracji kosztów i przychodów w jakiejś organizacji. Co to ma do rzeczy? Poza tym ta metoda i tak ma swoją zasadniczą wadę, bo w niej nie bierze się pod uwagę tego, że mogą wystąpić jakiś dodatkowe przychody niepieniężne. A przecież występują nieraz, tylko że tutaj, jak nie jest w pieniądzu, to się nie liczy. A więc trochę bez sensu.

Nie patrz na bilans, ale wychodź poza schemat. Dąż do obfitości. Utrzymuj ją. To jest Twój amortyzator. Twoje zabezpieczenie z nadmiarem, zaokrąglone wzwyż po przecinku.

Ja obstawiam, że takie wygadywanie głupot o tym bilansie w życiu wynika z poczucia winy i niskiego poczucia własnej wartości: że mi się nie należy, więc trzeba to jakoś odpokutować. Że nie można mieć więcej niż inni. A inni nie chcą, żebyśmy mieli więcej od nich. I żeby nie byli zazdrośni. Więc dla świętego spokoju trzeba się podporządkować. Poza tym, lepiej mieć mniej niż więcej. Nikt nam wtedy nie będzie zarzucał, że nam jest za dobrze i nie będzie nas atakował. I nie trzeba będzie się ewentualnie dzielić (tak jakby każdy obowiązkowo musiał to robić). Albo zawsze można się użalać, że jak by się nie obrócić, to zawsze będzie z tyłu d*. Bla bla bla.

Jak utrzymać obfitość w życiu?

Twoja akceptacja siebie z całym dobrodziejstwem inwentarza plus te fajne rzeczy mają być dla Ciebie taką poduszką i odskocznią, gdy coś albo ktoś Ci dokopie do żywego.

A wtedy kiedy dokopie, to nie będziesz czuł długo skutków tego dokopania. Albo w ogóle nic Cię nie kopnie, tylko nogę sobie pokanceruje, a Ty popatrzysz na to z politowaniem.

Jeśli już, to te skutki nie wnikną w Ciebie głęboko. Może nic nie wniknąć. Nic się w Tobie toksycznego nie zakorzeni, ale tylko odbije od tej poduszki. Nie będzie miejsca, aby do Ciebie wpadło, bo Ty nie będziesz mieć w środku pustki. Nikt nie podrzuci Ci swoich śmieci. Zwrócisz mu uwagę, złapiesz go za rękę i wyśmiejesz za te jego prymitywne zagrywki, które będą tak łatwe dla Ciebie do zauważania.

Jak działa poduszka vel trampolina?

Czy to nie jest popieprzone, żeby chcieć nas*ać na Twoją trampolinę? Zwrócisz jemu jego odbite g* i jeszcze wyśmiejesz, że wszystko w nim widać, czym się żywi. I że mu współczujesz. Możesz to wystawić na widok publiczny.  Zapewne więcej tego nie zrobi.

W końcu własne g* na widoku publicznym i to jeszcze podpisane danymi właściciela, to, jak by nie było, obciach. A co dopiero jeszcze narazić się na to, aby inni widzieli, że ta przesyłka z twoim własnym g* jest ci odsyłana na twój adres zwrotny i rozpakowujesz swoje własne g* u siebie, wśród publiczności. To jest to, o czym taki g*wniarz marzy przecież, mierząc w Ciebie własnym g*.

Krótko mówiąc, taka poduszka vel trampolina sprawia, że odbijasz to g* do właściciela, jest trochę stresu, ale po tym dalej wracasz do życia swoimi przyjemnymi rzeczami, swoimi wartościami, tym co lubisz. Zadrga na jakiś czas i spokój.

Zobaczysz, że krócej będziesz przeżywał spięcia i traumy. O wiele szybciej wracasz do normalności i dalej korzystasz z życia. Możesz jakoś normalnie funkcjonować w otoczeniu mimo stresu, robić swoje. Śmiać się nawet z czyichś zagrywek, które mają Cię wpędzić w poczucie winy albo żebyś poczuł się śmieciem lub amebą (zobaczysz, jakie to jest żałosne). Czuć dyskomfort spięcia z kimś 2 dni albo nawet kilka minut, a nie 5 czy 10 lat.

No chyba że takie taplanie się w błotku własnej goryczy, winy i krzywdy sprawia Ci przyjemność. Bo amatorzy tego też są: uzależnieni od użalania się nad sobą. Ale zakładam, że jednak wyżalasz się na bieżąco jeśli trzeba i do takich ludzi się nie zaliczasz. Zatem możesz czytać dalej.

Kilka zasad jak sobie zrobić poduszkę, a nawet trampolinę:

  1. Zacznij od akceptacji siebie. To absolutna podstawa. Ze wszystkim, co ci się podoba i co nie. Z tym, co było, z tym, czego się wstydzisz i ze swoimi osiągnięciami, tym wszystkim, co ci się w sobie podoba – nie ważne co to jest. Wszystkim. Po akceptacji przyjdzie i miłość. Bezwarunkowa miłość do siebie.
  2. Nigdy do końca się nie spłukuj. Zawsze miej jakiś, choćby minimalny zapas czegokolwiek, zanim nie zaopatrzysz się w nowy.
  3. Dwie podstawowe zasady ekonomiczne: zwiększaj przychody i minimalizuj koszty.
    • Zwiększaj przychody: poszukuj w otoczeniu okazji na nowe zdrowe i fajne korzyści, na dobre samopoczucie, żyj w zgodzie ze swoimi wartościami. Odpoczywaj. Weekend ma być bez pracy, całkowicie przeznaczony na ładowanie baterii. Ma służyć “nicnierobieniu”, nudzie, leżeniu, spacerom, piknikom, pieczeniu ciasta, wyjściu na karuzelę itepe. Jeśli masz pracę w weekendy, to mimo wszystko zrób coś służącego tylko i wyłącznie ładowaniu baterii bez żadnych wyrzutów sumienia. Najlepiej oddaj się lenistwu. Piszę to całkiem serio.
    • Minimalizuj koszty: oszczędzaj – znaczy kupuj tylko to, co potrzebujesz, stosuj zasadę minimalizmu. To nie znaczy, że nie masz sobie niczego kupować dla swojej czystej przyjemności. Tak, ale najpierw rzeczy niezbędne do życia. Gaszenie światła tam, gdzie Cię nie ma, nie pozostawianie urządzeń na “stand by” itp., zapałki zamiast zapalniczek, robienie sobie listy zakupów – to wszystko niech Ci się stanie na porządku dziennym.
  4. Wykorzystuj to, co masz, na różne sposoby – stosuj upcycling, bo to po prostu fajna zabawa połączona z użytecznością, odciążasz przy tym ze swojego konsumpcjonizmu planetę, a to chyba fajne uczucie, że nie jest się pasożytem. Swoją drogą, dobrze, że to stało się modne. Wykorzystuj też wszystko do końca: wyskrobuj masło z pudełka, wyciskaj pastę poprzez rolowanie tubki. Piszę to całkiem serio.

A to, żeby bilans wyszedł na zero, zostaw księgowym. Po co im będziesz pracę zabierał?

Jeszcze jedna kwestia do tematu (do poduszki):

panuje jeszcze, niestety, dość powszechne przekonanie, że tylko ciężka praca prowadzi do pozytywnych efektów.

Ty też w to wierzysz? Jeśli tak, to błąd.

Tylko efektywna praca prowadzi do pozytywnych efektów. Skoncentrowana na celu. Ciężka być nie musi.

Myślisz, że ktoś doceni to, że harujesz i się zajeżdżasz? Oczekujesz tego? Bo jeśli uważasz, że tylko ciężką pracą można coś osiągnąć (to “coś” jest tu zastanawiające bardzo), to wydaje się być Twoim celem uzyskanie akceptacji i uznania, a nie efekt pracy.

Przestań więc oczekiwać akceptacji i uznania w oczach innych. Przestań oczekiwać, że ktoś będzie miał do Ciebie większy szacunek, jeśli się będziesz zajeżdżać. Nie, jeszcze więcej nawali Ci na głowę, a Ty będziesz dalej wierzyć, że mając więcej na głowie, w końcu będzie lepiej. Nie będzie.

Rób swoje, realizuj swój cel. Nie wypalaj, nie zaharowuj. Zapewnij sobie “flow”.

I w ten sposób też dobry cashflow.


Spodobał Ci się ten artykuł?


Udostępnij:
Pin Share

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.